Potok Nasiczniański – 21. października 2021. Kolejny, czwarty dzień Bieszczadzkiej włóczęgi z aparatem. Po niezwykle silnych wichurach jakie miały miejsce dzień wcześniej, drzewa zostały praktycznie ogołocone z liści. Nie mogłem też narzekać na nadmiar słońca, choć cienka warstwa chmur powodowała, że dzień był stosunkowo jasny. Skoro jesień sprzątnęła mi kolory z koron drzew, skierowałem więc aparat do dołu, bo tam jeszcze się na chwilę zatrzymały. Po kilku dniach intensywnego chodzenia po górach, dla odmiany pospacerowałem jedynie brzegiem niezwykle malowniczego Potoku Nasiczniańskiego. Niemal każdy głaz i każdy najmniejszy wodospad hipnotyzowały moją wyobraźnię, przyklejając mnie do aparatu i statywu. Będąc w takim środowisku wydaje mi się zawsze, że można by spokojnie zrobić np. 50 tysięcy zupełnie różnych ujęć takich mini wodospadów. A może 100 tysięcy… Kiedy po powrocie przeglądam zdjęcia na ekranie, wydają mi się dużo bardziej do siebie podobne niż w naturze. Cóż, to zapewne kolejny dowód na to, że fotografowanie odbywa się w bardziej magicznym wymiarze niż samo oglądanie zdjęć.